Tak sobie dzisiaj myślę, że gdyby nie dynia, to pewnie nie odważyłabym się na pisanie bloga. W ubiegłym roku kupiłam swoja pierwszą dynię, na targu w Le Chambon sur Lignion. Kosztowało mnie to ogrom wysiłku, bo nie mówiłam nic a nic po francusku, a dynia spoglądała na mnie tak, jakby sama prosiła, bym zabrała ją ze sobą do domu, więc nie mogłam jej zostawić. I tyle co ja się namachałam tymi rękami, aby wytłumaczyć sprzedawczyni, o co mi chodzi, że hoho... Ale do samochodu szłam z nią tak dumna, jakby mi ktoś koronę włożył na głowę. Wtedy postanowiłam sobie, że muszę coś zrobić w sprawie komunikacji werbalnej, bo zginę we tej mojej nowej Francji. Niestety skończyło się na słomianym zapale. Potem zrobiłam tej mojej dyni zdjęcia i pomyślałam,że może jest ktoś, podobnie jak ja, zakręcony na punkcie dyniowatych, że może i warto pokazać te moje zdjęcie. I tak napisałam swój pierwszy post...
A wracając do nauki języka, tym razem postanowiłam, że nie odpuszczę i postaram się uczyć systematycznie. Bardzo też dopinguje mnie w tym mój mąż, więc nie chcę dać plamy...
Ale o dyni miało być... dzisiaj na targu, na który wybrałam się do Yssigeaux, po paprykę na przetwory, zobaczyłam te maleństwa białe i pomarańczowe i te z zielono-żółte paski. I znowu musiałam się namachać łapskami....to zaczyna być irytujące. Trzymajcie więc za mnie kciuki, bo wsparcie niezwykle potrzebne.
Świetne dynie , i kto by pomyślał, że wystarczy 1 dynia :) Co do języka, ja też się wzięłam za naukę, mam nadzieję że dam radę, trzymam kciuki za Twój francuski :)
OdpowiedzUsuńPiękne dynie!!! Ja też je uwielbiam i jeść i fotografować :D Właśnie szykuję posta o dyni - będzie trochę kulinarnie i trochę szyciowo!
OdpowiedzUsuńCo do francuskiego - to uczyłam się na studiach, ale zbyt wiele to nie umiem:( Trzymam więc za Ciebie kciuki!!! To bardzo piękny język,ale trudny, ale co tam - dasz radę!!!
Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do siebie:D
http://ubrydzi.blogspot.com/
Bardzo dziękuję za komentarz i to że dam rade... Naprawdę mnie motywujesz.
UsuńŚliczne dynie, chciałam sobie takie posadzić, ale nie mogę znaleźć nasion do takich falistych, wszędzie są te olbrzymie pomarańczowe albo całe mnóstwo ozdobnych. Ale to nic, niedługo wiosna i znów zacznę szukać odpowiednich ziarenek :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz, ja osobiście jestem od dyń uzależniona i tylko czekam na te porę roku. Co prawda sama posadziłam ogromna pomarańczową ,ale chyba warunki jej tu nie sprzyjały, bo wypuściła tylko długi zielony wąs, a owocu ani śladu, ani widu../
OdpowiedzUsuńPrzepiękne te małe dyniowate :) tak urokliwie skąpane w słońcu i w tak cudownej oprawie. Wspaniały mosiężny gar posiadasz. Całość prezentuje się rewelacyjnie . Może i ja zapałam miłością co tych cudaczków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.Uściski.
Gar mosiężny kupiony na starociach, wypatrzony i nigdy nie używany w kuchni, w zimie przechowuje w nim pierniczki. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jego czyszczenie...haha
OdpowiedzUsuńNo to ja Cię wspieram całym sercem. Sama walczę z angielskim ;O) bo choć rozumiem bardzo dużo to jednak z wysławianiem się jest ogromny problem...ale idzie mi też strasznie opornie ;O)
OdpowiedzUsuńA dynie...co roku przywozimy ich masę od wujka mojego małżonka.
W większości odmiany jadalne, ale od zeszłego roku bardzo dużo ozdobnych :O)
Kinia, trzymam kciuki za Twój angielski. Kiedyś jak musiałam przez niego przebrnąć, myślałam,ze oszaleję - ale potem była to już tylko przyjemność, wiec wiem,że można...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Aga
kocham dynie, zazdraszczam możliwości wyboru wśrod wielu odmian :)
OdpowiedzUsuńSkądś to znam - we Francji znajomości angielskiego an niewiele się zda. Tzreba się uczyć francuskiego. Powodzenia w nauce.
OdpowiedzUsuń