sobota, 8 grudnia 2012

Ciągnie wilka do lasu

    Jednak decydowanie lubię duże prace. Po drodze zrobiłam literkę dla mojej mamy na Gwiazdkę, potem drzewko świąteczne takim drobniusieńkim krzyżykiem, że mi się odechciało wyszywania następnych, a jest ich w serii cztery obrazki... trudno muszę poczekać na lepsze czasy i chęci.
    I mimo, że ten obraz planowałam zacząć w okolicach świat, tak dla odprężenia, to jednak pociągnął mnie już dzisiaj. Wzór zakupiłam ....uwaga w 2006 r., więc też nabierał mocy. Ale na szczęście doczekał się i jest na tapecie, we właściwym sobie tempie krzyżykowania.
Pewnie nie zrobię go na te święta, ale tyle zwlekałam, więc teraz ma to być czysta przyjemność. Dla śmieszności sytuacji powiem Wam, ze mam zdobioną do tego obrazu ramę, tak jak w przypadku obrazu z saniami...wiec wszystko się zdarzyć może.

Serdeczne uściski dla wszystkich odwiedzających i miłego dnia.

piątek, 30 listopada 2012

Zima, zima, zima...pada, pada śnieg

 Nic dodać, nic ująć...u nas Pani Zima już przyszła i nadal sypie.


środa, 28 listopada 2012

Wzór obrazka





Zwracam się z ogromna prośbą, może ktoś posiada schemat powyższego obrazka?
Bardzo mi na tym zależny i z chęcią wymienię się w podziękowaniu .
Moja znajoma pożyczyłam mi już wyszyty obrazek, to tzw. zczytania wzoru, niestety niektóre elementy są wykonane tak drobniusieńkim krzyżyczkiem, że nawet z lupą jest to uciążliwe do odczytania.
Pozdrawiam serdecznie  i czekam na wieści.

sobota, 24 listopada 2012

Bombki

       Na blogach pachnie świętami... każda z nas robi coś, aby upiększyć swoje gniazdka, aby chwile spędzone przy świątecznym stole były niepowtarzalnym przeżyciem
   Jak co roku czekamy z niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę, w nadziei,z święta będą śnieżne i takie jak powinne być.
Ja jestem posiadaczką chyba niezliczonych już ozdób choinkowych, niepoprawnym chomikiem, który nie może przejść obojętnie obok wystaw 
sklepowych z ozdobami choinkowymi.
A i w tym roku zgrzeszyłam zakupem kilku, acz niewielkich ozdób.
   W ubiegłym roku zobaczyłam na blogu u jolinki, takie śliczne, samodzielnie wykonane bombki. Co więcej na swoim blogu zamieściła tutorial jak je zrobić. Z początku wydały mi się dość skomplikowane, bo wykonane były z materiałów o różnych wzorach. Ale nie taki diabeł straszny ja go malują.
I tak powstały moje pierwsze bombki ze wstążeczek, trochę z wyszywanym motywem i cekinami.
Chciałam się nimi pochwalić. Moje bombki są w brązach, bo takie będą pasować mi kolorystycznie pod półkę w pokoju. Pokazałam przód i tył moich poczynań. Ja zrobiłam je z kolorowych tasiemek, bo akurat taki materiał  miałam i wydał mi łatwiejszy w obróbce niż materiał. 
Ale nie ma to jak czerwień i złoto w świąteczne dni. Zaczynam więc nową serię. 
Serdecznie Wszystkich pozdrawiam i dziękuję, że zaglądacie do mnie, to bardzo miłe.
 

poniedziałek, 12 listopada 2012

RR czajniczkowe cd....



 Dwie kanwy - Ani2111 i Imawe- lecą dzisiaj do Tami.

czwartek, 8 listopada 2012

Sanie z prezentami

I już po... sanie załadowane prezentami, tylko renifery gdzieś uciekły.
 Uwielbiam święta i zawsze czekam na nie z wielką niecierpliwością. 
Mam jeszcze w planach niewielkie cztery świąteczne obrazki i jeden ogromniasty. 
Myślę, że będę go wyszywać powoli z myślami na następne święta, chyba,
 że znowu mnie zmotywujecie tak skutecznie, jak teraz.
Pozdrawiam Wszystkich odwiedzających. 
Ogromnie mi miło, że tu zaglądacie.

poniedziałek, 29 października 2012

Sanki


Pierwsza odsłona sanek. Daleka jeszcze droga przed nami, mimo śniegu za oknem.
Serdecznie dziękuję za motywację.
 Pozdrowienia z zaśnieżonej Auvergne.

wtorek, 23 października 2012

Dyniowe nienasycenie

Już tylko 5 dni do mojego święta w St. Agreve. Dzisiaj w porannej gazecie znalazłam też święto jabłka. Naprawdę w tym roku obrodziło nam tymi cudownymi świętami. Oglądając Wasze blogi, aż pękam z dumy i zazdrości, jak patrze na te niesamowite pomarańczowe zdjęcia moich ukochanych dyniowatych.

 Odkąd mam tę gazetę, a to już - oj, będzie 5 lat -  podoba mi się ten halloweenowy obrus. Może i Wam przypadnie do gustu. Rzecz prosta i jakże urokliwa, wykończona dużą fioletową taśmą z wyszytymi prostymi napisami i ozdobiona filcowymi, przepięknymi dyńkami. 
Sam urok na jesienne spotkanie lub obiad z dyniową zupą.


W naszej kulturze powoli zagnieżdżają się tradycje innych krajów.
Zupełnie nie wiem jak jest z tym we Francji, ale sprawdzę i dam znać.
Myślę, że dzieci z całą pewnością będą zachwycone takimi wesołymi ozdobami...

poniedziałek, 22 października 2012

Święto kasztana

Wyczekiwany przeze mnie okres festynów na tutejsze jesienne smakołyki wreszcie nadszedł.

Kasztan jadalny w postaci dostojnego drzewa postanowił odda w "dobre ręce" swe dojrzałe owoce.

 
 Obfitość tegorocznych zbiorów jest imponująca. W ubiegły roku własnoręcznie nazbierałam te brązowe kulki, raniąc się przy tym niemiłosiernie, bo kasztan jadalny ma swoje zielone, a właściwie brązowo-rude ubranko wyjątkowo kolczaste.
 
Jedni przynosili kasztany w skrzynkach, a ani ... ten samochodzik z workami kasztanów był tak "papuśny", że nie mogłam go pominąć...
A tutaj poważne urządzenie, a właściwie maszyna, w której praży się jednocześnie kilkaset kilogramów kasztanów.
 Przy okazji festynu, nie mogło zabraknąć tutejszych specjałów...


Pozdrawiam Was serdecznie, a za tydzień Święto Dyni - mojej ulubionej, oby tylko pogoda dopisała. 
Proszę potrzymajcie za nią kciuki.


piątek, 12 października 2012

A u mnie raczek ...

 Wczoraj obejrzałam z wielką przyjemnością blogi zapobiegliwych koleżanek. Pamiętam, że pracując zawodowo, zawsze około września mówiłam swoim koleżankom..."no cóż, już niedługo święta", co wzbudzało spojrzenia z politowaniem i komentarz typu "oj, Skrodzia, ty jak coś wymyślisz". Ale święta maja to do siebie, że po cichaczu zbliżają się wielgachnymi krokami. I zawsze w grudniu słyszałam..."a pamiętacie jak Skrodzia mówiła, tak niedawno,że już niebawem będą święta". 
 Tak jest co roku, po prostu skradają się po cichaczu i niebawem są. 
Mój kwiatek, pospolicie zwany raczkiem, zakwitł właśnie teraz. Jest obsypany czerwonym kwieciem i tylko pamiętać należy, by nikt nie zmienił mu miejsca postojowego, bo wtedy duża szansa, że mu się nie spodoba nowe miejsce i starym zwyczajem zrzuci wszystkie kwiatki. 
Jego stan niechybnie przypomniał mi  o świtach. Wczoraj nawet uszyłam czerwony lniany obrus.
 A dzisiaj wyciągnęłam z czeluści wzór obrazka. Schemacik zakupił mi mój mąż, w odzewie na moje jęczenia, że jest mi on niezbędny do życia. W Polsce zakupiłam kanwę i mulinę...ba, posunęłam się nawet do tego, że Pan ramiarz zrobił mi do tego niewykonanego jeszcze obrazka ramę.
I wszystko było by rewelacyjne, gdyby nie fakt, że mam ostatnio lenia na plecach jeśli chodzi o wyszywanie. Zagnieździł się i chyba już nawet nogi przewiesił z przodu moich ramion. Jutro będę go wypędzać. 
Chciałam jeszcze serdecznie przywitać nowych obserwatorów na moim blogu. Dziękuje Wam, że jesteście.


środa, 3 października 2012

Od Poli







Latem dostałam od Poli prezent - reklamówkę gazet z krzyżykami, przywiezioną prościutko z Anglii. Uwielbiam gazety, a te ze wzorami po prostu podbiły moje serce. Mam też zbiorek francuskich pomysłów.
Przeglądając blogi, z pewna nieśmiałością poprosiłam Hanię z http://hanulek.blogspot.fr o podzielenie się wzorkiem z czarownicą. Hania szybciutko przysłała mi owe cudo. Chciałabym się chociaż troszeczkę Jej odwdzięczyć. 


wtorek, 2 października 2012

W nieznane...



     Co tydzień staramy się pojechać z moim Jędrkiem, gdzieś w nieznane, tam gdzie skręcą kółka naszego autka. Te nasze mini wyprawy właśnie tak nazywamy. Za każdym rogiem jest coś, co możne zachwycić swoją urodą, niepowtarzalnością, czy nawet wiekowością. 
    Jesień nadeszła wielkimi krokami, ale szybko o niej zapominamy, gdy słońce wychla się za chmur i ogrzewa nas swoim ciepłem i ja staram się chwytać te słoneczne chwile, choćby tylko w obiektywie. Trudno mi jest żegnać się z latem...chociaż każda z pór roku ma swoje nieodparte uroki. Dzisiaj kilka zdjęć z mojej najbliższej odległości.



piątek, 21 września 2012

Dynia - moja motywacja



     Tak sobie dzisiaj myślę, że gdyby nie dynia, to pewnie nie odważyłabym się na pisanie bloga. W ubiegłym roku kupiłam swoja pierwszą dynię, na targu w Le Chambon sur Lignion. Kosztowało mnie to ogrom wysiłku, bo nie mówiłam nic a nic po francusku, a dynia spoglądała na mnie tak, jakby sama prosiła, bym zabrała ją ze sobą do domu, więc nie mogłam jej zostawić. I tyle co ja się namachałam tymi rękami, aby wytłumaczyć sprzedawczyni, o co mi chodzi, że hoho... Ale do samochodu szłam z nią tak dumna, jakby mi ktoś koronę włożył na głowę. Wtedy postanowiłam sobie, że muszę coś zrobić w sprawie komunikacji werbalnej, bo zginę we tej mojej nowej Francji. Niestety skończyło się na słomianym zapale. Potem zrobiłam tej mojej dyni zdjęcia i pomyślałam,że może jest ktoś, podobnie jak ja, zakręcony na punkcie dyniowatych, że może i warto pokazać te moje zdjęcie. I tak napisałam swój pierwszy post...
     A wracając do nauki języka, tym razem postanowiłam, że nie odpuszczę i postaram się  uczyć systematycznie. Bardzo też dopinguje mnie w tym mój mąż, więc nie chcę dać plamy...         
     Ale o dyni miało być... dzisiaj na targu, na który wybrałam się do Yssigeaux, po paprykę na przetwory, zobaczyłam te maleństwa białe i pomarańczowe i te z zielono-żółte paski. I znowu musiałam się namachać łapskami....to zaczyna być irytujące. Trzymajcie więc za mnie kciuki, bo wsparcie niezwykle potrzebne. 
   I tak przez tą moją dynię, poznałam tylu wspaniałych ludzi, którzy pokazali mi swój kreatywny świat, swoje pomysły, entuzjazm i okazali wsparcie. To naprawdę coś wielkiego w moim życiu.

 A to zdjęcie od którego wszystko się zaczęło...


czwartek, 20 września 2012

Domek dla szpulek


I znowu muszę wychwalić zdolne rączki mojego Taty. Kiedyś podpatrzyłam domek do przydasiów na jakimś blogu, niestety nie zapisałam sobie do niego linku i mimo usilnych starań nie potrafiłam go odnaleźć ponownie. Pamiętam tylko, że ów domek wisiał nad stolikiem, na którym stała maszyna do szycia. A właścicielka owego blogu, napisała, iż zakupiłam domek na allegro. Ja przetrząsnęłam allegro w poszukiwaniach i nic...zupełna klapa. A zapałałam do domku ogromna miłością. I pewnie nic by się nie wydarzyło, gdyby nie podarek Maksi w postaci 2 stuletnich szpulek od kołowrotka. Ze szpulkami popędziłam do Taty, bo wiedziałam, że kiedyś chwalił się maleńką tokareczką. I tak powstały dwie nowe szpulki w tatusiowym garażu.  I od razu przypadły mi do serca. I wtedy już było jasne, że szpulki muszą mieć swój własny domek. Tato najpierw fukał i fukał, że nie ma materiału i, że zawsze coś wymyślę mu na głowę. Ale po cichu składał mi ten śliczny domek. Dotoczył mi nawet jeszcze kilka szpulek i oto on - cały w swojej okazałości, wisi na mojej świeżo pomalowanej czekoladowej ścianie. Jeszcze nie mogę się na niego napatrzeć. Moje wstążki znalazły swoje miejsce, a puste jeszcze półeczki czekają na nowych lokatorów.

środa, 19 września 2012

Mazury - moje wakacje cz.II



 Koniecznie chciałam Wam to pokazać. Przycumowaliśmy  do brzegu na moim ukochanym jeziorze Bełdany i na dokładkę w przecudnej urody zatoczce. Jezioro charakteryzuje się wysokimi brzegami, pięknie porośniętymi lasem mieszanym.     
    Powolutku zaczęliśmy przygotowywać śniadanie. Na weekend dojechała do nas moja Maksia z Piotrem i Zuzą.
   I nagle...tętent końskich kopyt. Tyle lat ich nie widziałam, a tu taka niespodzianka. Tarpany, wolno żyjące koniki. Jest ich tak dużo, całe stado i ciągle dobiegają nowe. Są starsze osobniki, ale też kilka źrebaków. Szybko podbiegają do brzegu, mamy je dosłownie na wyciągniecie ręki. Najpierw grzebią w pozostałościach po wczorajszym ognisku, buszując i demolując co się da. Dopiero potem wchodzą do wody, piją....  Maluchy rozrabiają , biegają, gryzą się i baraszkują. 
 Kiedyś, gdy widziałam je pierwszy raz dane mi było obejrzeć lekcję przechodzenia po linką. 
  Koniki szły wzdłuż brzegu, najpierw starsze, a za nimi młodzież. Dorosłe wiedziały już, jak sobie radzić z linkami przywiązującymi jachty do drzew. Po prostu schylały się, a linka przesuwała się im po grzbiecie. Źrebaki nie potrafiły tego i ciągle walczyły z linkami, które nie puszczały i zagradzały im drogę . 
    I wtedy zobaczyłam lekcję....starszy konik podchodził do takiego malucha, pochylał łeb i pokazywał, co należy zrobić. Pokazywał tak długo, aż mały zrozumiał i powtórzył czynność. Wyglądało to jak zaliczenie egzaminu. Było to niesamowite przeżycie dla mnie i będę o tym pamiętać. Jak wspaniale oglądać tak duże ssaki na swobodzie - uczucie wróciło do mnie właśnie tego ranka. 
   Lekcja dana przez starsze zwierze młodszemu, tez była ważnym przekazem, a ja miałam szczęście ją zaobserwować.