piątek, 21 września 2012

Dynia - moja motywacja



     Tak sobie dzisiaj myślę, że gdyby nie dynia, to pewnie nie odważyłabym się na pisanie bloga. W ubiegłym roku kupiłam swoja pierwszą dynię, na targu w Le Chambon sur Lignion. Kosztowało mnie to ogrom wysiłku, bo nie mówiłam nic a nic po francusku, a dynia spoglądała na mnie tak, jakby sama prosiła, bym zabrała ją ze sobą do domu, więc nie mogłam jej zostawić. I tyle co ja się namachałam tymi rękami, aby wytłumaczyć sprzedawczyni, o co mi chodzi, że hoho... Ale do samochodu szłam z nią tak dumna, jakby mi ktoś koronę włożył na głowę. Wtedy postanowiłam sobie, że muszę coś zrobić w sprawie komunikacji werbalnej, bo zginę we tej mojej nowej Francji. Niestety skończyło się na słomianym zapale. Potem zrobiłam tej mojej dyni zdjęcia i pomyślałam,że może jest ktoś, podobnie jak ja, zakręcony na punkcie dyniowatych, że może i warto pokazać te moje zdjęcie. I tak napisałam swój pierwszy post...
     A wracając do nauki języka, tym razem postanowiłam, że nie odpuszczę i postaram się  uczyć systematycznie. Bardzo też dopinguje mnie w tym mój mąż, więc nie chcę dać plamy...         
     Ale o dyni miało być... dzisiaj na targu, na który wybrałam się do Yssigeaux, po paprykę na przetwory, zobaczyłam te maleństwa białe i pomarańczowe i te z zielono-żółte paski. I znowu musiałam się namachać łapskami....to zaczyna być irytujące. Trzymajcie więc za mnie kciuki, bo wsparcie niezwykle potrzebne. 
   I tak przez tą moją dynię, poznałam tylu wspaniałych ludzi, którzy pokazali mi swój kreatywny świat, swoje pomysły, entuzjazm i okazali wsparcie. To naprawdę coś wielkiego w moim życiu.

 A to zdjęcie od którego wszystko się zaczęło...


czwartek, 20 września 2012

Domek dla szpulek


I znowu muszę wychwalić zdolne rączki mojego Taty. Kiedyś podpatrzyłam domek do przydasiów na jakimś blogu, niestety nie zapisałam sobie do niego linku i mimo usilnych starań nie potrafiłam go odnaleźć ponownie. Pamiętam tylko, że ów domek wisiał nad stolikiem, na którym stała maszyna do szycia. A właścicielka owego blogu, napisała, iż zakupiłam domek na allegro. Ja przetrząsnęłam allegro w poszukiwaniach i nic...zupełna klapa. A zapałałam do domku ogromna miłością. I pewnie nic by się nie wydarzyło, gdyby nie podarek Maksi w postaci 2 stuletnich szpulek od kołowrotka. Ze szpulkami popędziłam do Taty, bo wiedziałam, że kiedyś chwalił się maleńką tokareczką. I tak powstały dwie nowe szpulki w tatusiowym garażu.  I od razu przypadły mi do serca. I wtedy już było jasne, że szpulki muszą mieć swój własny domek. Tato najpierw fukał i fukał, że nie ma materiału i, że zawsze coś wymyślę mu na głowę. Ale po cichu składał mi ten śliczny domek. Dotoczył mi nawet jeszcze kilka szpulek i oto on - cały w swojej okazałości, wisi na mojej świeżo pomalowanej czekoladowej ścianie. Jeszcze nie mogę się na niego napatrzeć. Moje wstążki znalazły swoje miejsce, a puste jeszcze półeczki czekają na nowych lokatorów.

środa, 19 września 2012

Mazury - moje wakacje cz.II



 Koniecznie chciałam Wam to pokazać. Przycumowaliśmy  do brzegu na moim ukochanym jeziorze Bełdany i na dokładkę w przecudnej urody zatoczce. Jezioro charakteryzuje się wysokimi brzegami, pięknie porośniętymi lasem mieszanym.     
    Powolutku zaczęliśmy przygotowywać śniadanie. Na weekend dojechała do nas moja Maksia z Piotrem i Zuzą.
   I nagle...tętent końskich kopyt. Tyle lat ich nie widziałam, a tu taka niespodzianka. Tarpany, wolno żyjące koniki. Jest ich tak dużo, całe stado i ciągle dobiegają nowe. Są starsze osobniki, ale też kilka źrebaków. Szybko podbiegają do brzegu, mamy je dosłownie na wyciągniecie ręki. Najpierw grzebią w pozostałościach po wczorajszym ognisku, buszując i demolując co się da. Dopiero potem wchodzą do wody, piją....  Maluchy rozrabiają , biegają, gryzą się i baraszkują. 
 Kiedyś, gdy widziałam je pierwszy raz dane mi było obejrzeć lekcję przechodzenia po linką. 
  Koniki szły wzdłuż brzegu, najpierw starsze, a za nimi młodzież. Dorosłe wiedziały już, jak sobie radzić z linkami przywiązującymi jachty do drzew. Po prostu schylały się, a linka przesuwała się im po grzbiecie. Źrebaki nie potrafiły tego i ciągle walczyły z linkami, które nie puszczały i zagradzały im drogę . 
    I wtedy zobaczyłam lekcję....starszy konik podchodził do takiego malucha, pochylał łeb i pokazywał, co należy zrobić. Pokazywał tak długo, aż mały zrozumiał i powtórzył czynność. Wyglądało to jak zaliczenie egzaminu. Było to niesamowite przeżycie dla mnie i będę o tym pamiętać. Jak wspaniale oglądać tak duże ssaki na swobodzie - uczucie wróciło do mnie właśnie tego ranka. 
   Lekcja dana przez starsze zwierze młodszemu, tez była ważnym przekazem, a ja miałam szczęście ją zaobserwować.



wtorek, 18 września 2012

Mazury - moje wakacje cz.I


 Znowu jestem we Francji. Moje najdłuższe w życiu wakacje upłynęły nadzwyczaj szybko. Nie opowiadałam Wam co robiłam i co zwiedzałam, z bardzo prozaicznej przyczyny. Miałam ograniczony dostęp do internetu i tylko jak mi się udało korzystać z tego osiągnięcia cywilizacji, to dawałam króciutkie znaki życia.
Dzisiaj chcę podzielić się moim spostrzeżeniami i przemyśleniami na tema Mazur. Pływam po Mazurach od ponad 20 lat. Każdy sezon jest inny i każdy ukazuje na nowo twarz mazurskiej atmosfery. Jak było w tym roku?
Z całą pewnością inaczej niż w poprzednich latach. Jakby mniej żeglarzy na jeziorach, bo ja pamiętam czasy, gdy płynęło się jednym halsem i aby wykonać zwrot tuż przy trzcinach cała flota płynąca za tobą musiała zrobić to samo. A dziś swoboda, każdy pływa jak chce, coraz większymi jachtami. Mi osobiście bardzo brakuje tamtej atmosfery, bo i każda mijana załoga machała do ciebie ręką na powitanie, a dzisiaj ....raczej takie tradycyjne żeglarskie gesty, należą do rzadkości. 
Mazury zawsze były "cudem" naszego regionu. Podobają mi się o świcie, gdy wychodząc z lodki, widzę jak pracowity pająk oplótł swoją siec między pagajem a relingiem. Kocham ten spokój i urok wschodzącego słońca, gdy wszystko jeszcze śpi. Odpoczynek na wodzie daje niepowtarzalny komfort. Tego nie da się ani zastąpić, ani wytłumaczyć. Tu trzeba po prostu pobyć. Obiecuję,że jeszcze wspomnę o nich, chociaż na chwilkę....





wtorek, 4 września 2012

Czajniczek nr 2 i mój pierwszy tutorial

Mój drugi czajniczek już jakiś czas temu poleciał do Tami. Niestety miałam moc zajęć, więc znowu mam opóźnienie w pisaniu. 
Dzisiaj po raz pierwszy przedstawiam mój tutorial - może się komuś przyda.
A temat...no cóż, prozaiczny trochę, jak wyszywać bez supełków.

1. Kończy nam się nitka w danym rzędzie.
2. Odwracamy robótkę na lewa stronę.
3. Przeciągamy nitkę przez kilka prostopadłych nitek, im więcej tym lepiej. Nie polecam poprzestać na jednej lub dwóch, bo nitka nie będzie zabezpieczona prawidłowo.
4. Obcinamy równiutko nitkę, bo lewa strona też ma wyglądać profesjonalnie.
5. Tak wygląda prawidłowo zakończona nitka.
6. A tak wygląda prawa strona.
7. Teraz nowa nitka, abyśmy mogły wyszywać dalej. Nawleczoną igłę z prawej strony robótki prowadzimy pod naszymi półkrzyżykami. I znowu zasada im więcej połówek obejmiemy tym lepiej.

 8. Tak to wygląda po przeciągnięciu igły...
9. Obcinamy równiutko końcówki. Przypominam,że wszystko robimy po prawej stronie.
10. O, tutaj już je obcięłam.

11. Teraz kontynuujemy nasze krzyżyki

12. Mamy gładziutki splot i żadnych supełków, a to jest dość ważne przy prasowaniu, aby nie było "górek". Spróbujcie, to naprawdę jest mega proste.
I mam nadzieje,że taki mini instruktaż komuś się przyda.
Serdecznie pozdrawiam i witam nowe osoby na moim blogu.