Najpierw obejrzałam sobie, jak dziewczyny wyszywają i lekkomyślnie stwierdziłam... a, chyba nie jest to jakieś specjalnie skomplikowane, przecież to nie operacja na otwartym sercu... a jednak.
Poświęciłam róg mojego ulubionego lnu i zaczęłam. Prawdę mówiąc denerwować się okrutnie - to ten mniejszy obrazek. Po pewnym czasie pomyślałam, a po co mi te nerwy, nie robię, rezygnuję, nie chcę, nic nie widzę, nic z tego nie będzie...
I odłożyłam w zapomnienie.
Ale na pewno i Wy znacie to uczucie, gdy coś nie wychodzi i łatwo rezygnujemy z wysiłku. Coś na podobieństwo robaka gryzło mnie już od samego rana dzisiejszego dnia. Pomyślałam sobie, no nie, jakiś niewielki obrazek mnie pokona, mnie?
Wyciągnęłam inny kawałek policzalnego płótna... i zaczęłam robótkę.
Supłałam i supłałam te french knoty, jest ich tam zdecydowanie za dużo...
A i muszę następnym razem otworzy oczyska, i popatrzeć jaką techniką
jest wykonywany obrazem, bo przecież wiecie, że obwolutki są moją zmorą ,
a tu były prawie non stop.
A z drugiej strony to fajnie poćwiczyć coś zupełnie nowego. Oczywiście
nie zdradzam mojej miłości do krzyżyków i już przyjrzałam się i wiem, że
następne części obrazka będą obfitowały w nie obficie.
ślicznie bedzie :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę mam nadzieję, ze następne to będą tylko krzyżyki.
OdpowiedzUsuńObrazek przepiękny - już po północy powędruje do Ciebie kolejna część ;o) I obiecuje że teraz będzie masa krzyżyków ;o)
OdpowiedzUsuńPięknie Ci wyszedł! Ja obramowanie zepsułam całkowicie- teraz, odwiedzając Wasze blogi, widzę, jak powinno ono wyglądać, ale - nic to... Nauczę się :)
OdpowiedzUsuń