poniedziałek, 21 maja 2012

SAL u Mysi


Najpierw obejrzałam sobie, jak dziewczyny wyszywają i lekkomyślnie stwierdziłam... a, chyba nie jest to jakieś specjalnie skomplikowane, przecież to nie operacja na otwartym sercu... a jednak.
 Poświęciłam róg mojego ulubionego lnu i zaczęłam. Prawdę mówiąc denerwować się okrutnie -  to ten mniejszy obrazek. Po pewnym czasie pomyślałam, a po co mi te nerwy, nie robię, rezygnuję, nie chcę, nic nie widzę, nic z tego nie będzie...
I odłożyłam w zapomnienie.      
Ale na pewno i Wy znacie to uczucie, gdy coś nie wychodzi i łatwo rezygnujemy z wysiłku. Coś na podobieństwo robaka gryzło mnie już od samego rana dzisiejszego dnia. Pomyślałam sobie, no nie, jakiś niewielki obrazek mnie pokona, mnie?
Wyciągnęłam inny kawałek policzalnego płótna... i zaczęłam robótkę.
Supłałam i supłałam te french knoty, jest ich tam zdecydowanie za dużo...
     A i muszę następnym razem otworzy oczyska, i popatrzeć jaką techniką jest wykonywany obrazem, bo przecież wiecie, że obwolutki są moją zmorą , a tu były prawie non stop. 
     A z drugiej strony to fajnie poćwiczyć coś zupełnie nowego. Oczywiście nie zdradzam mojej miłości do krzyżyków i już przyjrzałam się i wiem, że następne części obrazka będą obfitowały w nie obficie.

4 komentarze:

  1. Naprawdę mam nadzieję, ze następne to będą tylko krzyżyki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Obrazek przepiękny - już po północy powędruje do Ciebie kolejna część ;o) I obiecuje że teraz będzie masa krzyżyków ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie Ci wyszedł! Ja obramowanie zepsułam całkowicie- teraz, odwiedzając Wasze blogi, widzę, jak powinno ono wyglądać, ale - nic to... Nauczę się :)

    OdpowiedzUsuń