Dynie były moimi pierwszymi samodzielnie kupionymi produktami we Francji. Mniejszą kupiłam na lokalnym ryneczku i więcej przy tej transakcji było usmiechów niż słów, ale i tak niosłam te 6 kg z taką dumą do samochodu, że ho, ho...
Druga została zakupiona 2 tygodnie później na lokalnym brocantie za połowę ceny mniejszej.
Jędrek musiał ją nieśc kawałek drogi do naszego auta, a po drodze kilka osób sugerowało, że jest taka śliczna, więc na pewno plastikowa...
Obie dojechały do domu bezpiecznie, aby rozsiąść się wygodnie na ganku. Wygrzewały się w słonku długie tygodnie....
Aż w końcu nadszedł czas, by te pomarańczowe kule zamknąć z słojach.
Przepis podała mi mama:
- dynię obrać ze skórki,
- pociąć na sporą kostkę,
- przełożyć do garnka i zasypać cukrem,
- tak pozostawić na 12 godzin, w tym czasie dynia puszcza sok.
- następnie sok zlać, dodać ocet, goździki i cukier.
Wszystko jest na smak. Nie ma proporcji - w każdym razie ma być słodko-kwaśno, ale z ostrzejszą nutą octu.
Kosteczki poukładać w słoiki i zalać gorąca zalewą. Można za pasteryzować albo docieplić słoiki.
A i oczywiście przechować pestki do następnego roku, bo mój ambitny plan jest taki, by w następnym roku samej wyhodować te cudowne warzywa.
A to już ostatnie zdjęcie mojej ulubionej dyni w całości w towarzystwie koleżanek. Teraz została już tylko mała- prezent od Dominiki, ktorą sama wyhodowała - i ciepliwie czeka na przyrządzenie z niej zupy....
dynia na tle kamieni... piękne, w ubiegłym roku przepasiłam wyroby z dyni ale w tym musze cos zrobić.
OdpowiedzUsuń