środa, 15 lutego 2012

Małe kroczki

 


        Jajo wyhaftowane - bardzo przyjemnie mi się je wyszywało. Natomiast na kokardę był zgoła inny pomysł. Chciałam je wyszyć i potem trochę urozmaicić cekinami w kolorze wstążki /może ktoś skorzysta/. Niestety, jak tylko zaczęłam dobierać kolory to okazało się, ze nie mam cekinów w tym kolorze co potrzeba. Wiec jajo ma wstążkę zielono - trawiastą i mam nadzieje ze ten kolor nie przytłumił koloru jajka. Jak tylko je oprawię - pokażę, bo ta oprawa, to moim zdaniem mój nowatorski pomysł...

         Chyba tak to z nami jest, tymi artystycznymi, niespokojnymi duszami. Czy tak jak ja, robicie kilka rzeczy na raz...trochę się powyszywa, trochę podzieje niedokończony sweterek, albo jeszcze lepiej kilka zaczętych sweterków, bo przecież trzeba od razu spróbować jak te nitki co się przed chwila kupiło będą się układały i czy ten wymyślony do tego koloru wzór będzie wyglądał efektownie, a możne nie. 
                Podziwiam więc osoby, które potrafią koncentrować się w robótkach ręcznych na jednej rzeczy. Ja nawet nie umiem czytać jednej książki , zawsze mam pozaczynanych kilka. 
      Poza tym, jestem niepoprawna zbieraczką wszelkich "najpotrzebniejszych dodatków" myślę,że pewnie jak większość z nas, czy to włóczki, której mam zapas na 1oo lat i moja przyjaciółka Maksia, mówi, ze jeżeli chcę z tym coś zrobić, to "muszę zagęszczać ruchy" - ogromnie podoba mi się to jej powiedzonko, bo moja wyobraźnia podpowiada mi mój obraz zaprzęgnięty do warsztatu tkackiego w trójzmianowości na dobę. I już przygotowałam sobie kilka prac dziewiarskich... Brakuje mi jej tutaj, bo przy takiej osobie jak Ona i jej kreatywności zawsze człowiekowi się chce chcieć.  
             Oczywiście na włóczce się nie kończy, mam w swych drogocennych zbiorach materiały, ba nawet ich skrawki z brokatem wypatrzone gdzieś na ciucholandach - niezmierzonym oceanie materiałów do przeróbki lub tworzenia rzeczy niebanalnych i zjawiskowych, nie ma u nas przecież sklepów oferujących taki wybór kolorów i wzorów i to w takich cenach., Wiec przyciągałam do domu tego cale reklamówki, prałam, prasowałam i podziwiałam jak najcenniejsze skarby. Muszę przyznać się, że nie powstydziłby się tez tego skarbu niejedna pasmanteria. 
         Chwilami  zastanawia się czy przypadkiem okres stanu wojennego, tej pospolitej i wszędobylskiej szarości nie spowodował tego pędu za kolorami, za tęczą. Pamiętam jak w 1978 roku, a byłam wtedy małą dziewczynką, mama przyniosła do domu pierwsza niemieckojęzyczną Burdę, to był najważniejszy magazyn mojego dzieciństwa, możne aż tak strasznie był nierealny, ze oglądałabym go ciągle i za każdym razem odnajdowałam w nim coś nowego... ten numer Burdy mam do dnia dzisiejszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz